AnVision European Tour 2017…

          AnVision to jeden z czołowych, polskich progresywnych zespołów w Polsce, który niedawno dał się poznać europejskiej publiczności, koncertując po europie z fińską gwiazdą prog metalu Tarją Turunen ( ex wokalistką zespołu Nightwish ).

Zaszczyt ogromny, więc chłopaki dostając propozycję supportu na dziesięć koncertów z Tarją, nie zastanawiali się zbyt długo, bo przecież to wielka szansa, i bez względu na to, jak wiele trzeba w nią zainwestować czasu, pieniędzy, emocji, siły fizycznej i psychicznej, trzeba się zebrać w sobie, spakować do busa i jechać, bo jeśli nie oni to, ktoś inny z przyjemnością wykorzystałby taką szansę.

Chłopaki z AnVision, poukładali priorytety, spakowali torby, instrumenty i wyjechali w trasę, która zajęła im 8000 tysięcy kilometrów, a więc jak na niecałe dwa tygodnie trasy to, spory wynik, a jak ją przetrwali, jak było, na scenie i poza nią, opowiedzą sami, bo jest o czym opowiadać!

Cześć chłopaki!

Marcin: Szacuneczek! Karol: Yo ! Greg: Cześć Chłopaku!

Jak się obecnie czujecie?

M: Pytasz o zdrowie? Jak widzisz, nie jesteśmy już młodzieniaszkami. Każdy z nas czeka już w kolejce do swojego lekarza, kilka lat i będziemy po badaniach ☺ Chociaż wiek to jedno, a to co mamy w głowach to drugie. Cały czas banan nie znika z twarzy i delikatnie mówiąc mamy pojechane.

K: Jak widzisz oni nie są zbyt młodzi, ale to nie ma żadnego znaczenia, czujemy się świetnie i osobiście nie chciałbym bym się zmieniać ! Nadajemy na tych samych falach, i fakt często zdarza nam się być niepoważnym.

G: Akurat częściej jesteśmy niepoważni i to niestety nie przechodzi z wiekiem. Jakoś łatwiej iść przez życie z bananem na twarzy.

Niedawno wróciliście z europejskiej trasy, na której mieliście zaszczyt zagrać z fińską wokalistką Tarją Turunen, dla nie wtajemniczonych – była wokalistka popularnego zespołu Nightwish. Czy jesteście szczęśliwi że spotkało was takie wyróżnienie?

M: To prawda, trasa zakończona. Jesteśmy zadowoleni. Ciężko pracujemy nad budowaniem swojej marki i nie ukrywam, że nie chcemy zamykać się tylko na polską scenę. Jesteśmy sfokusowani na granie dużych koncertów i tras koncertowych przede wszystkim za granicą.

K: Tak to dla nas wyróżnienie i jesteśmy szczęśliwi, że udało nam się z nią zagrać. Zyskaliśmy ogrom doświadczeń i wiedzy potrzebnej do dalszego rozwoju.

G: Granie na innych rynkach dla różnej publiczności uczy dużo szybciej niż granie lokalne – w kraju. Jednego dnia grasz dla Chrześcijan, dwa dni później dla Muzułmanów. Trzeba uważać aby nie popełnić gafy, zwłaszcza jak się ma tendencje do wysublimowanych żartów.

Zacznijmy od sedna sprawy. Jak to się stało, że to was wybrano, jak dotarliście do tej trasy, czy to wasza agencja Metal Music Booking pomogła wam w zorganizowaniu tej trasy?

M: Widzisz, granie w zespole to nie tylko praca przy instrumencie. Staraliśmy się wspólnie prowadzić działania menadżerskie. Na pewnym etapie jednak wiele spraw zaczęło nas przerastać. Większość z nas oprócz AnVision – traktowanego przez nas absolutnie priorytetowo, prowadzi jeszcze swoje firmy, więc zarządzanie i prace menadżerskie nie są nam obce. Oprócz grania, które jest mega ważne, trzeba rozmawiać i ustalać strategie działania. Tak było również z nami. Dostrzegliśmy pewnego rodzaju marazm. Stąd decyzja, że chcemy więcej. Zaczęliśmy szukać rozwiązania. Dzięki MarQusowi rozpoczęliśmy rozmowy z różnymi agencjami menadżerskimi. Wybór padł na Metal Music Bookings. Dostali od nas wytyczne i zaczęli działać. Efektem tej współpracy była właśnie trasa z Tarją Turunen.

K: Nie jest łatwo pogodzić, życie prywatne, zawodowe dodając do tego jeszcze pasje. Na szczęście nam się to jak dotychczas udaje bo tak naprawdę dzięki pasji żyje się lepiej, szczęśliwie bo robimy to co kochamy. Systematyczna praca, trochę szczęścia i kilka trafnych decyzji doprowadziło nas do wyjazdu z Tarją.

Agencja to jedno, za którą płacicie nie małe pieniądze, aby promować zespół i to jest naturalne, bo tak działa reklama, ale uważam też, że trzeba coś sobą reprezentować, żeby zostać wybranym na support z Tarją. Czy uważacie, że był to odpowiedni moment na taki cios dla was i byliście w 100% gotowi aby pojechać w świat i unieść tak wielką odpowiedzialność koncertową?

M: Moment właściwy. Decyzja została podjęta zaraz po wydaniu ostatniego krążka. Nie wystarczało nam już granie po polskich klubach. Zależało nam na lepszej reklamie i silniejszym budowaniu marki AnVision po za granicami naszego kraju. Stąd właśnie wytyczne dla naszego promotora o zagranicznej trasie z dużą gwiazdą. Co do gotowości, to nie mieliśmy z tym większych problemów. Każdy z nas grał w różnych składach i scena nie jest dla nas nowością. Od jakiegoś już czasu, działamy profesjonalnie, pracując z trzema technikami i własnym realizatorem dźwięku. Każdy wiec wiedział co należy do zakresu jego obowiązków. Jak ma działać i jak pracować aby były tego najlepsze efekty. Dodatkowo od kilku lat posiadamy też świetnie wyposażonego busa, który w komforcie pozwala nam przemierzać kilkuset kilometrowe odcinki trasy. Może zabrzmi to mało skromnie, ale znamy swoją wartość jako muzycy. Nie baliśmy się o własny warsztat czy umiejętności. Nie byliśmy więc przerażeni dużą ilością ludzi, czy ogromem sceny. Spotkaliśmy się ze świetnym przyjęciem i to nie tylko ze strony fanów ale również całego zespołu Tarji oraz ich techniki. Każdy z jej muzyków to niesamowity instrumentalista, a większość z nich grała z muzykami „z pierwszych stron gazet” (Chad Smith, Paul Gilbert). Zaprzyjaźniliśmy się z nimi. To naprawdę fajni i mili ludzie. Bez krzty gwiazdorki i noszenia nosa zadartego wysoko do góry. Podobnie sprawa techniki. Chłopaki do niedawna jeździli ze Scorpions. Działali bardzo sprawnie i płynnie. Czerpaliśmy z ich pracy i mogliśmy się od nich naprawdę dużo nauczyć.

K: Tak naprawdę musieliśmy zrobić solidny bilans tego jak rozwija się AnVision, co jest dla nas dobre, i gdzie musimy coś poprawić. I tak stanęliśmy przed decyzją o współpracy z agencją, by rozpędzać tą maszynę dalej. Czerpiemy z tego co robimy mega “fun” i kochamy to co robimy, więc była to dla nas naturalna rzecz, a tym bardziej wychodząc na wielką scenę przed duża publiką serce jeszcze mocniej buchało radością no i mordy same się cieszyły.

G: Tak, byliśmy gotowi jak nigdy dotąd. Ograni, ze świetnie działającą techniką. To musiało się stać. 

Gryzłem się z tym pytaniem, ale chciałbym uświadomić społeczeństwo muzyczne, że wyjechać sobie w trasę koncertową to, wielkie poświęcenie. Czy wspierał was ktoś finansowo w tej trasie czy w dzisiejszych czasach, niestety wszystko dźwiga artysta, począwszy od sfinansowania trasy, jej organizacji, transportu, całej logistyki, techniki, aż po jej sukces lub jesteście absolutnie niezależni i nie potrzebujecie niczyjej pomocy?

M: Tak jak wspomniałem wcześniej. Od jakiegoś czasu na koncertu jeździmy własnym busem. Mamy swoją technikę i realizatora dźwięku. Trasa to olbrzymie przedsięwzięcie zarówno logistyczne jak i finansowe. W większości staraliśmy się ogarnąć to z własnych środków.

K: Muszę wspomnieć tu o próbie wsparcia nas przez fanów, czy też ludzi którzy wyraziliby taką chęć metodą crowdfunding. I tutaj dziękuję tym wszystkim którzy nas wspomogli, niestety chyba nasze społeczeństwo nie jeszcze jest gotowe na tego typu projekty, spotkaliśmy się z ogromną falą “hejtu” jakbyśmy to zmuszali ludzi do płacenia, bądź jakbyśmy to wyciągali od nich je na siłę , ale niezwykle nas to rozbawiło, cała ta sytuacja i setki komentarzy, swoją drogą zazdroszczę, że ludzie mają tyle czasu by zajmować się nie tylko swoimi sprawami, a poza tym dało darmową reklamę za co również dziękujemy.

G: Dokładnie tak, efektem było kilka tysięcy odsłon naszego teledysku na naszym kanale YT, w ciągu kilku dni. 

 

Powiedzcie, ile dokładnie zagraliście koncertów i w jakich państwach Europy rozgrzewaliście publiczność przed Tarją?

M: Zagraliśmy siedem z ośmiu zaplanowanych koncertów, w pięciu państwach.

K: Zagraliśmy w miastach: Budapeszt, Timisoara, Ateny, Saloniki, Sofia, Izmir i Istanbuł.

G: Mniej więcej od 500 do 4500 na każdym koncercie.

Czy wszystkie koncerty poszły zgodnie z planem czy jednak wydarzyło się coś co was wyprowadziło z równowagi i nie mogliście zagrać koncertu?

M: Niestety, nie udało się zagrać koncertu w Bukareszcie. Lokalna technika, mimo otrzymania wytycznych zawartych w riderze oraz imput liście, nie potrafiła wszystkiego na czas podłączyć. To zmusiło nas do rezygnacji z tamtego koncertu. Brak profesjonalizmu z ich strony spowodował, że 10 minut na przeprowadzenie próby nie wystarczyło. Instalacja na scenie trwa dłużej, a gdzie tu mowa o nagłośnieniu i zrobieniu monitorów. Nie będę ukrywał, że nie byliśmy szczęśliwi tą sytuacją.

K: Sytuacja zmusiła nas do zejścia ze sceny, nie ukrywam, że ciężko było utrzymać nerwy na wodzy, bo nie z naszych powodów zrezygnowaliśmy z zagrania i zaprezentowania się nowej publiczności. Smutno.

G: Zasady są proste, ale normy wyśrubowane. Gwiazda (w tym przypadku Tarja) ma na instalacje 3-4 godziny, a potem 2 godziny sound Check. Support ma na to wszystko dokładnie godzinę. Sześć razy mniej czasu. Wiec jeśli trafisz na kilku bezradnych lokalnych technicznych, może Ci zabraknąć 10 minut.  Tak też się stało. Przyznam że w życiu nie wypowiedziałem tylu brzydkich słów po angielsku w tak krótkim czasie, kiedy  naskoczyłem na szefa techniki.

Zostaliście potraktowani z szacunkiem czy jako drugorzędny zespół, bo zdarza się tak, kiedy zespół nie jest bardzo znany to, traktuje się go z góry?

M: Jak już wcześniej wspomniałem ze strony zarówno Tarji, jej zespołu i techniki oraz lokalnych promotorów otrzymaliśmy duże wsparcie. Znaliśmy swoje miejsce „w szeregu” i wiedzieliśmy kto jest hedlinerem, a kto supportem. Tym nie mniej cieszy nas fakt, że druga strona dostrzegła, że ma do czynienia ze świetnie zorganizowanym zespołem, który w profesjonalny sposób podchodzi do każdego tematu. Działaliśmy zgodnie z Line Up’em każdego koncertu. Według ram technicznych i czasowych. W AnVision znamy się dobrze zarówno prywatnie jak i „muzycznie” i każdy wie co należy do jego obowiązków. Jak ma działać, żeby wszystko było spójne i na najwyższym poziomie. Nie ma mowy o pójściu na łatwiznę i kompromis lub robieniu czegoś na odczep się.

K: Od samego początku zostaliśmy z sympatią i zawodowo przyjęci i musieliśmy stanąć na wysokości zadania jakie nas czeka. W końcu przez kilka dni musieliśmy razem współpracować. Potraktowano nas naprawdę na poziomie, mieliśmy swój czas i scenę na wyłączność podczas próby co jest niezwykle komfortowe. Jednym słowem: profeska!

G: To chyba najlepszy moment aby podziękować naszej technice. Marshall, Paweł, Piotr i Dolbi. Dziękuje po raz kolejny, to był kawał dobrej roboty.  Przerwa techniczna pomiędzy nami a Tarją, była 20 min. W tym czasie musiało zniknąć wszystko ze sceny. Uwierz mi, po mniej więcej 5 koncertach w przeciągu tych 20 minut sprzęt był już nie tylko poza sceną i spakowany w casy, ale częściowo już nawet na busie. Sam dobrze wiesz ile tego mamy.

Widziałem na zdjęciach, że każdy koncert był wypełniony ludźmi po brzegi, a więc był czad. Jakie to uczucie występować na koncertach dla pełnych sal, ludzi świadomych, którzy przyszli na koncert a nie na kiełbaskę i piwo?

M: Praktycznie co wieczór, graliśmy dla pełnych sal. To wielki zaszczyt grać dla świadomej publiczności, która świetnie reaguje i przekazuje Ci energię na scenę. To jeszcze bardziej mobilizuje Cię jako muzyka i pozwala oddać to co najlepsze. Uwielbiam, kiedy słuchacz jest „głodny” muzyki. Po każdym koncercie spotykaliśmy się z fanami, zarówno rozmawiając z nimi, jak i podpisując płyty czy robiąc sobie wspólne zdjęcia. Zresztą zawsze tak podchodziliśmy do słuchacza. Lubimy się spotykać, poznawać i rozmawiać wspólnie „przy piwku”.

K: Znakomicie się gra jak to ująłeś dla świadomej publiczności, powstawała niezwykła chemia między muzykiem a odbiorcą, która napędzała nas jeszcze bardziej, bardziej niż pszyśpieszacz do spowalniacza.

G: Mieliśmy przyjemność grać dla ludzi spragnionych takiej muzyki, doceniających nasze zaangażowanie. Potrafili nawet docenić brzmienie poszczególnych instrumentów, czy zacytować tekst. Bezcenne uczucie.

Wiemy dobrze, że dzisiaj płyty sprzedają się słabo i jedyne na czym można zarobić to, kasa z biletów i gadżety, koszulki itp. Jak u was poszło w tej kwestii, sprzedaliście sporo płyt i koszulek?

M: Podczas koncertów, można było nabyć nasze wydawnictwa w formacie CD oraz płyt winylowej. Dodatkowo mieliśmy nasze koszulki, czapeczki, bluzy oraz inne gadżety. Podobaliśmy się muzycznie, więc przekładało się to również na sprzedaż merchu. Tym samym, założony przez nas plan został zrealizowany!

K: Jest to też pewnego rodzaju biznes i nie ukrywam, że nasza obecność w “sklepiku” po koncercie przekładała się na sprzedaż merchu, sam wiesz podpisy, zdjęcia, autografy.

G: Jak wspominałem, gdy Tarja zaczynała swój występ, my byliśmy już spakowani i właściwie mogliśmy jechać do hotelu. Jak Karol powiedział czekaliśmy na koniec koncertu, bo gdy wszyscy wychodzili zaczynało się prawdziwe oblężenie sklepiku.

Ciągle porównujemy Polskę do zagranicznych krajów, jak to działa u nas, a jak to działa zagranicą. Czy po tej trasie, nie pozostaje w was żadna wątpliwość, że w Polsce show biznes działa biednie, a za granicą jednak odbywa się to prężniej, profesjonalniej czy jednak to mit?

M: Jako scena muzycznie i organizacyjnie naprawdę nie mamy się czego wstydzić. Polskie zespoły w większości składają się ze świetnych muzyków, którzy wiedzą czego chcą. Dysponujemy też znakomitym sprzętem i umiejętnościami. Zespoły takie jak Behemoth, Vader, Riverside podbijają świat i od wielu lat są rozpoznawalnymi, światowymi markami. Show biznes za granicą działa podobnie. Wg. tych samych wzorców i schematów. Jedynie mentalność i podejście wielu artystów jest różna. Sprzęt jest ten sam, kluby wyglądają podobnie. Czy profesjonalnie? Tak mogło by się wydawać, a jednak są wyjątki. Chociażby nasz przykład koncertu w Bukareszcie. Tamtejsza technika zachowywała się jak polski chłop początkiem XX wieku, któremu dopiero co doprowadzono prąd do chałupy. Oglądał z każdej strony i patrzył się – co to za cud świata, nie mając o tym jeszcze zielonego pojęcia. Podobnie było i tam – np. mikrofon do werbla podpinany w trzy osoby. Nie było by w tym nic złego, przecież można kontrolować kolegę… Co z tego, jeśli później, do gniazdka, źle się wepnie kabelek – przecież cyferki, którymi oznaczone są wloty też można pomylić ☺

K: Wszystko zależy od tego na kogo trafisz, w Atenach jeden ogarnięty koleś, ujmę to tak: fachowiec, zdążył nas szybciej podpiąć i zrobić nam znakomite monitory, niż tych wspomnianych chyba czterech w Bukareszcie…

G: Występują ogromne różnice kulturowe. W jednych krajach jeszcze się uczą, a w innych juz to umieją, ale mają wszystko w „pompie”. Nie można generalizować i dzielić w ten sposób. Zależy z kim grasz, dla kogo grasz. Według mnie te czynniki wyznaczają poziom profesjonalizmu obsługi.

Jak to rozwiązaliście logistycznie, trasa, transport, hotele, kto się tym wszystkim zajął?

M: Trasa organizowana była przez management Tarji Turunen. My jako zespół supportujący dostaliśmy cały tour book i line up na każdy dzień trasy i musieliśmy się tego trzymać. Wszystko o określonym czasie i w punkt. Logistyka, hotele, transport leżały po naszej stronie.

K: Alkohol, zwiedzanie, imprezki, alkohol, nie przespane noce, dobry humor no i jeszcze alkohol tym zajęliśmy się sami ;-)…

Pomysł z flagami jest popularnym gestem wśród artystów ale ciągle łapie za serce. Czy magia tego rodzaju show, zadziałała pozytywnie w waszym przypadku?

M: Tak – co wieczór czekaliśmy na koniec naszego koncertu, kiedy to MarQus po przedstawieniu całego AnVision pojawiał się z flagą kraju w którym graliśmy. Magiczny moment każdej ze sztuk. Publiczność jeszcze bardziej szalała, a my wraz z nią. Dostawaliśmy od niej niesamowitego kopa, więc „Mental Suicide”, który grany był na koniec po prostu miażdżył!

K: Na pewno Greg wam powie co się działo gdy MarQus wychodził z flagą. Niewątpliwie to działa !

G: Oj działa! Te wszystkie mordki uśmiechnięte, wyciągnięte ręce w górę i krzyczące gardła – to było coś! W nagrodę dali sobie robić zdjęcie ze sceny i krzyczeli jeszcze głośniej. Żal było schodzić. 

Co wam utkwiło najmocniej z całej trasy, co zostanie w was na zawsze?

M: Bez cienia wątpliwości – koncert w Sofii. Największa publiczność, największa scena i największy cios. Po koncercie, kiedy wszystkie bramki zostały już zamknięte i ochrona „wypraszała” publiczność, jeszcze przez ponad godzinę mieliśmy oblegane stoisko z merchem. Autografy, wspólne zdjęcia, przybijane „piątki” czyli to co tygryski lubią najbardziej!

K: Wspomnienia z całej trasy zachowam do końca życia, to była niesamowita przygoda. Intensywna ale szalenie pozytywna. Liczba godzin spędzonych w busie powodowała płasko dupie ;-).

G: Sofia. Aż nie wiem jakich słów użyć, bo to najlepszy koncert w moim życiu. 

Tarja fajna babeczka czy gwiazdeczka?

M: Zważywszy na liczbę zagranych przez nią koncertów, czy ilość sprzedanych płyt – gwiazdeczka, trudno zresztą się temu dziwić. Na tyle, na ile my ją poznaliśmy – fajna i sympatyczna osoba ☺

K: Zdecydowanie fajna babeczka, mam na to dowody ;-)…

G: To ciężko pracująca, utalentowana i mega pozytywna, ciepła osoba. 

Jakie plany na przyszłość, jakieś propozycje, idziecie za ciosem czy chwila przerwy?

M: Po trasie mamy do zagrania jeszcze kilka zaplanowanych wcześniej koncertów. Zaczynamy też przygotowywać materiał na kolejną płytę, którą niebawem chcemy zacząć rejestrować w studio. Zaczynamy też edycję materiału wideo, który został zarejestrowany w lipcu 2016 roku z myślą o wydawnictwie „Live”. Są pomysły, teraz trzeba je tylko wdrożyć w życie ☺

K: Tak naprawdę mam już dość tych facetów, spędziłem z nimi zbyt wiele czasu, grubo zastanawiam się czy mam dalej ochotę patrzeć na te mordy, a tak naprawdę chciałbym jeszcze raz!

G: Cały czas mamy coś do zrobienia. Zapewne nie będziemy się nudzić. Dobrze by było zrobić w tym roku ze dwie takie trasy jeszcze. Czas pokaże.

Łatwo żyć w takiej trasie, spanie, jedzenie, alkohol, non stop w busie itp?

M: Na trasie, gdzie do przejechania każdego dnia masz blisko tysiąc kilometrów, hotele to krótki luksus. Wpadasz do niego najczęściej późno w nocy, bierzesz prysznic i kładziesz się na godzinkę czy dwie do spania, a nad ranem dalej w trasę. Po drodze coś jesz i dosypiasz ile się da, żeby na maksa móc zregenerować organizm. Najczęściej, to po zapełnionych parkingach i szyldach wybierasz miejsce, gdzie zjesz śniadanie, czy obiad. W kolejnym mieście wpadasz na kilka minut do hotelu, żeby się tylko przepakować i wziąć rzeczy na koncert i już ruszasz do klubu na próbę. Później koncert i znowu hotel. Tak codziennie, więc miasta, w których grasz, zwiedzasz najczęściej podczas podróży busem. Alkohol jest, bo trudno, żeby go nie było – taka muzyka ☺ . Masz jednak świadomość, że w następny dzień, masz do przejechania kilkaset kilometrów i znowu koncerty

K: Życie w trasie się zmienia, nie masz obowiązków, ale masz na alkohol, nie jest łatwo :-)…

G: Akurat na alkohol było najmniej czasu. Najbardziej pożądaną czynnością był sen. Kiedy przejeżdżasz w niewiele ponad tydzień 8000 kilometrów, nie trudno zgadnąć że cześć tej drogi przebywasz w nocy. W efekcie tego, sen cieszył się największym powodzeniem. 

Nadal uważacie że polskie dziewczyny są najładniejsze czy coś się zmieniło po tej trasie ;-)…?

M: Tak jest! Przez grzeczność nie zaprzeczę ☺…

K: Hmmm… Ja jestem kompletnie zdezorientowany!

G: No cóż.. przekrój mieliśmy dość spory. Zdecydowanie polskie dziewczyny są najładniejsze, niemniej jednak konkurencję mają mocną 😜.

 

Materiał przygotował: Paweł 'Mr Sticky’ Larysz

Zdjęcia: archiwum AnVision